Zmiany powodują tylko chwilowy dyskomfort

Pływam tyle lat i nigdy nie przestaję być zafascynowany tym, że siedzimy sobie przy tej samej kanapie i przy tym samym stole, a kraje za oknem się cały czas zmieniają. To jest nasze miejsce na świecie, bo tu mamy wszystko co jest naprawdę ważne, a chyba tym jest właśnie dom.

- fragment rozmowy z Anią i Bartkiem Dawidowskimi, którzy od kilku lat żyją na jachcie

Kiedy pojawił się u Was pomysł życia na jachcie ?

 

Bartek: Pamiętam taką sytuację. Rok 1997. Regaty z okazji tysiąclecia miasta Gdańska. Polski Jachtklub w Nowym Jorku również wystawia swoją ekipę. Załapuję się na s/y Joseph Conrad. Po kilku latach emigracji przyjeżdżam do Polski. Żądny polskich dobroci wraz z kolegą Krzysiem Sierantem chodzimy po barach mlecznych wcinając niezliczone ilości pierogów, barszczy, żurków i innych specjałów. Rozmawiamy oczywiście o żaglach, bo Krzysiu jest sprawcą rekordowej ilości zarażeń wirusem morskim małoletnich z metropolii nowojorskiej. Mówię wtedy: „Stary ta technologia tak idzie do przodu, że jeszcze parę lat i będzie można siedzieć na łódce i programować.” Miałem rację. Zajęło to co prawda nie kilka, ale 20 lat, ale dziś jest to możliwe. W międzyczasie zmieniłem jednak zawód – z informatyka na pilota, do czego mnie zachęciła moja niedługa praca w korporacji. Komputer zamieniłem na kokpit samolotu. Już wtedy – nie wiem na ile świadomie – wyliczyłem sobie, że wożenie ludzi po niebie w tę i z powrotem, da mi docelowo tyle wolności ile potrzebuję. I jak w końcu awansuję na odpowiednią półkę finansową, to będę mógł faktycznie zamieszkać na żaglówce i cieszyć się wolnością permanentnie. Od tych marzeń, mniej więcej dekadę później, zacząłem widzieć realne opcje zakupienia skromnego, ale skutecznego jednokadłubowego jachtu, na którym mógłbym się z kimś pomieścić i we względnym komforcie pozwiedzać świat.

 

Ania: Pomysł życia na jachcie pojawił się w moim życiu dopiero w momencie jak poznałam Bartka. Wcześniej nie miałam żadnego doświadczenia z żeglarstwem. Poznaliśmy się właściwie na jednym z organizowanych przez niego rejsów po Karaibach.

 

B: W 2009 roku mój serdeczny kumpel Norbi Miarka powiedział: „Gadasz tak o tych rejsach i gadasz, zorganizowałbyś coś dla nas”. Ruszyliśmy kilka miesięcy później po Grenadynkach na Karaibach. Nazwałem wtedy ten rejs „Reset Priorytetów Życiowych”, nie mając świadomości, że to sobie tym razem zrobię największy reset. Na pokładzie pojawiła się lwica – czarownica Ania. Co prawda nos miała prosty, ale pazury wysuwały się dość szybko.

 

c.d. rozmowy w książce "Życie jest podróżą"