Stworzyłem sobie artystyczny raj

W ciągu czterech lat zmieniło się diametralnie moje życie. Od studenta Akademii Rolniczej w niespokojnej, tuż po stanie wojennym Polsce, po artystę malarza pracującego w galerii sztuki na pięknej hawajskiej wyspie Maui.


- fragment rozmowy z Romkiem Czerwińskim – artystą malarzem mieszkającym na Hawajach, na wyspie Maui

Mamy rok 1983, Polska. Co wtedy robiłeś?

Byłem  studentem czwartego roku Akademii Rolniczej we Wrocławiu. Miałem żonę i dwójkę dzieci, które na co dzień mieszkały w kieleckim. Ze względu na studia i długie dojazdy odwiedzałem rodzinę tylko kilka razy do roku. Małżeństwo niezbyt dobrze się układało. Ponadto w Polsce panował ogromny chaos po stanie wojennym. Trudno było o pracę. Zaczynałem myśleć o wyjeździe za granicę w poszukiwaniu pracy.

Z jakim skutkiem ? Udało Ci się wyjechać ?

Tak. Wcześniej za granicą byłem dwa razy – w Austrii. Wtedy również postanowiłem tam właśnie wyjechać. Pomyślałem, że może tam będzie dla mnie szansa na lepsze życie. Miałem kontakt ze studentami z wydziału politologii Uniwersytetu Warszawskiego, którzy byli w Wiedniu. Uciekli z Polski bo ich ścigali za działalność w Solidarności. Wyjechałem do nich. Mieli apartament, w którym mieszkało dwanaście osób. Sami rewolucjoniści. Zaprzyjaźniłem się z nimi. Mieszkałem u nich przez rok. Znalazłem pracę – dostarczałem gazety do domów. Chciałem tam nawet zostać i zacząłem starać się o obywatelstwo austriackie, ale nie udało się. Zachłysnąłem się już wtedy zachodem, zacząłem myśleć o tym, żeby pojechać dalej. Złożyłem wniosek o wizę do Stanów Zjednoczonych, Kanady i Australii. Bardzo szybko otrzymałem wizę amerykańską. Po interview powiedzieli mi, że potrzebują w Stanach takich ludzi jak ja. Mogłem jechać.

Wizę amerykańską otrzymałeś w Ambasadzie w Austrii ?

Tak. Do Polski wtedy nie mogłem już wrócić. Szukali mnie i brat powiedział, żebym lepiej nie wracał, bo mnie mogą wsadzić. Nie byłem żadnym poważnym działaczem, ale dlatego, że wyjechałem nielegalnie. Miałem wizę na trzy dni, a nie było mnie juz sześć miesięcy w Polsce.

I znalazłeś się w Nowym Jorku ?

Polska emigracja zapłaciła nawet za mój bilet. Później im oczywiście zwróciłem. Znalazłem pracę w piekarni na Manhatanie, Nowy York, bo w Polsce jako młody chłopak pracowałem w rodzinnej piekarni. Któregoś dnia, po kilku miesiącach pobytu w Nowym Yorku, jechałem metrem do pracy. Tuż przede mną, na siedzeniu leżała broszurka o Hawajach. Wziąłem ją do ręki i zacząłem czytać. Wtedy przypomniała mi się pewna sytuacja z Wiednia. Któregoś dnia poznałem w tym mieście Polkę i jej męża Włocha. Mieszkali na Hawajach. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy i oni wtedy powiedzieli mi, żebym przyjechał na Hawaje. Nie przywiązywałem wtedy wagi do tych słów. Wydawało mi się to dość nierealne. Ale w tym właśnie metrze w Nowym Jorku, czytając niechcący znalezioną broszurkę, przypomniała mi się ta sytuacja. Zapragnąłem tam pojechać. Znalazłem do nich kontakt i napisałem. Odpowiedzieli: przyjeżdżaj natychmiast. Tydzień później siedziałem już w autobusie do Los Angeles, a tam kupiłem bilet w jedną stronę i znalazłem się na Maui. Mieszkałem u nich przez sześć miesięcy.

Pomogli Ci zupełnie bezinteresownie ?

Tak. Dali mi u siebie pokoik. Poznali mnie z kilkoma Polakami mieszkającymi tam i znaleźli mi pracę na plantacji. Pracowałem tam trzy lata. Wtedy też zacząłem jeździć do pobliskiej miejscowości Lahaina. To turystyczne miasteczko na Maui, w którym jest wiele galerii i artystów. Bardzo mi się tam podobało. Wkrótce postanowiłem zmienić pracę i zatrudniłem się w galerii. A jak zaangażowałem się w tę pracę, zdecydowałem, że sam zacznę malować. Takie były moje początki. Zaprzyjaźniłem się z jednym artystą i razem chodziliśmy po wyspie i malowaliśmy przez rok hawajskie pejzaże.

c.d. rozmowy w książce "Życie jest podróżą"